Myślę, że każdy powinien zobaczyć ten film. Po jego obejrzeniu sensowne staje się każde cierpienie, właśnie jako cząstka przeżywanego wcześniej szczęścia. Bez cierpienia nie można dostrzec szczęścia, bez smutku - uśmiechu, bez pustki - miłości. Kochać można w każdym wieku, kochać można każdego, miłość nie zna żadnych granic poza granicami absolutnego spełnienia. Nie pokona jej ani choroba, ani śmierć, dzięki niej żyjemy wiecznie. W obliczu miłości każdy ból musi mieć sens, bo w przeciwnym wypadku bolałoby znacznie bardziej...
Cierpienie nie ma zadnego sensu, to ludzie nadaja mu sens, aby jakos wytlumaczyc sobie, to, co ich spotyka, bo tak latwiej znosic je i pogodzic sie z nim. Nikt przeciez nie lubi cierpiec bez sensu, niewinnie...
Wg mojej opinii nadawanie sensu cierpieniu jest niczym innym jak mechanizmem obronnym nazywanym w psychologii resentymentem. Polega on na tworzeniu iluzorycznych wartości oraz ocen moralnych jako rekompensaty własnych niemocy i ograniczeń. Faktem jest że cierpienie znacznie łatwiej znosi się, gdy ktoś nauczy siebie dostrzegać w nim jakiś sens. Z reguły jest to sens uwznioślający. Co niektórym udziela się to z wyprzedzeniem, można by rzec prewencyjnie.